28 lipca 2006 roku w miejscowości Dołhomościska na Ukrainie, wzięliśmy udział w otwarciu rodowej kaplicy Haszlakiewiczow, dawnych właścicieli Dołhomościsk. W kaplicy jest pochowany ppor. Zbigniew "Zbyszko" Haszlakiewicz. Podporucznik zginął 28 lipca, 1920 roku, w bitwie z Bolszewikami pod Stanisławczykiem, niedaleko Berestaczka, na wschód od Lwowa. Był dowódcą plutonu w trzecim szwadronie 8 pułku ułanów.
W obronie Ojczyzny przed bolszewicką nawałą, w obronie chrześcijańskiej Europy, poległo wówczas wielu przedstawicieli polskiego ziemiaństwa, arystokracji i inteligencji. Obok ppor. Haszlakiewicza, w tym samym dniu w lipcu 1920 roku, ofiarę życia złożyli jego dwaj bliscy towarzysze broni: pchor. Jan Tetmajer, syn Włodzimierza z "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego, oraz ppor. Żuk-Skarszewski.
Pochowano go tak jak niegdyś chowano rycerzy. W galowym mundurze - niczym w zbroi, w butach oficerskich z dobrej skóry, z szablą, ostrogami i orderem Virtuti Militari przypiętym do munduru. Brakowało tylko złamanej lancy. Spoczął w sarkofagu z białego marmuru, w krypcie rodowej kaplicy, poświęconej i otwartej w pięć lat po jego śmierci, czyli w roku 1925. W okolicach Lwowa takiego marmuru nie było. Sprowadzono go z Carrary, we Włoszech. Przed wojną niewielu było stać na taki wydatek, a tym bardziej taki pochówek. Matka ppor. Zbigniewa "Zbyszko" Gottleb-Haszlakiewicza, Henrieta, zwana w rodzinie "Halszką", pieniędzy nie żałowała. Była wdową, ale wciąż bardzo kochała syna-jedynaka, ostatniego dziedzica Dołhomościsk, rodzinnego majątku w pobliżu Sądowej Wiszni, około 50 kilometrów na zachód od Lwowa. Tragiczna śmierć jedynego dziedzica była prawdziwą tragedią dla matki, całego rodu i majątku.
Ppor. Gottleb-Haszlakiewicz poległ śmiercią bohatera podczas wojny polsko-bolszewickiej, 28 lipca 1920 roku, osłaniając odwrót wojsk polskich spod Kijowa. Był dowódcą plutonu w trzecim szwadronnie 8. Pułku Ułanów im. księcia Józefa Poniatowskiego, tego samego, który wsławił się później szarżą pod Komarowem, niedaleko Zamościa. Polska kawaleria w pościgu za konną armią Siemiona Budionnego, pognała wówczas nieprzyjaciela daleko na wschód.
Młody, bo zaledwie dwudziestodwuletni Gottleb-Haszlakiewicz, rwał się do każdej akcji. Wszędzie go było pełno. Dowódcy nie mogli się nadziwić ani nachwalić. Podporucznik padł niedaleko rodzinnego domu, pod Stanisławczykiem, nad Styrem, w połowie drogi między Brodami a Beresteczkiem. Jego śmierć opisana została w mało znanej w Polsce książce-kronice Kornela Krzecznowicza*, dokumentującej działania polskiej armii przeciwko "konarmii" Budionnego. Do 8 PU Haszlakiewicz zgłosił się na ochotnika, podobnie jak wielu synów z możnych rodzin galicyjskich i z innych rejonów kraju, walczących o niepodległy byt Polski. Możne powiedzieć, że rozpoczynał wojnę polsko-bolszewicką trudną szarżą, w głębokim śniegu, pod Maniewiczami, 16 lutego 1919 roku. Zgłosił się sam, ponieważ nikt nie musiał mu mówić o jego powinnościach. Tak go wychowano. W kresowym duchu. Wiedział, że Ojczyzna go wzywała. Musiał ratować Polskę przed bolszewickim zalewem, w obronie kultury chrześcijańskiej, by uchronić kraj i Europę, choćby na kilkadziesiąt lat, od zalewu komunizmu. Heroiczna walka Gottleba-Haszlakiewicza i innych, którzy przypłacili ją życiem, nie poszła na marne. Opóźniła marsz Armii Czerwonej na Polskę o 19, a na zachód Europy o 25 lat. Haszlakiewicz, w rodzinnej miejscowości, miał pozostać symbolem zmagań z ekspansywną Rosją. Jednak nawet po śmierci spokoju w pełni nie zaznał. Matka ppor Haszlakiewicza wyszła ponownie za mąż za emerytowanego ppłk. artylerii, Tadeusza Filipowicza, ostatniego dyrektora Państwowego Stada Ogierów w Sądowej Wiszni. "Stado" tym różni się od "stadniny", że w tej ostatniej mogą być przetrzymywane klacze i źrebaki, podczas gdy w "stadzie" wyłącznie ogiery. Stado w Sądowej Wiszni zaspokojało potrzeby WP w całej południowowschodniej Polsce. Mastalerze stale objeżdzali jednostki, które swoją mobilność zawdzięczały koniom; zwłaszcza kawalerii, artylerii i Korpusu Ochrony Pogranicza. Po napaści sowieckiej, we wrześniu 1939 roku, stado ogierów z Sądowej Wiszni próbowano ewakuować do Rumunii. Niestety, w okolicach Lwowa zostało ono ostrzelane przez lotnictwo sowieckie. Większość koni wybito. Ppłk Filipowicz dostał się do niewoli sowieckiej. Jego nazwisko figuruje na liście katyńskiej.
Kaplica rodowa Haszlakiewiczów znalazła się po wojnie na terenach wcielonych do Ukraińskiej Republiki Sowieckiej. Nie było komu się nię opiekować, ale miejscowa ludność grekokatolicka, wśród niej wielu dawnych pracowników folwarku w Dołhomościskach, nie podejmowała żadnych działań na rzecz jej likwidacji. Kaplica, położona na skraju utworzone z folwarku kołchozu, niszczała. Nieznani sprawcy parokrotnie ją plądrowali. Według jednej z miejscowych wersji zdarzeń, wdarli się do niej żołnierze sowieccy. Jednak bardziej wiarygodna wersja mówi, że w latach 60., zakradli się do niej studenci geodezji Politechniki Lwowskiej. Faktem jest, że prowadzili oni wówczas pomiary geodezyjne na dołhomościckich polach. Ppor Haszlakiewiczowi zdarto galowy mundur, zabrano ładne buty, szablę, ostrogi, order VM… Sprawcy szukali zapewne kosztowności.
Wandale nie oszczędzili innych cynowych trumien w krypcie. Kaplica w dobie panowania sowieckiego, była "niczyja". Jednak miejscowi brzydzili się cmentarnymi hienami. Warto raz jeszcze podkreślić, że to nie miejscowa ludność dopuściła się zbeszczeszczenia kaplicy ani zwłok w krypcie.
Po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości, dawni przedstawiciele rodu Gottleb - Haszlakiewiczów mogli na początku lat 90. pojechać ponownie w rodzinne strony. Jednym z pierwszych, którzy tego dokonali był stryjeczny brat ppor Haszlakiewicza, architekt Zbigniew Marian Haszlakiewicz z Sarasoty na Florydzie. To on, po spotkaniu z jedną z byłych służących, panią Sławą Ryczlewską i jej synem Bogdanem, podjął decyzję o odbudowie kaplicy. Mimo wojennej zawieruchy i powojennego wandalizmu, jakimś cudem zachowała się większość sarkofagu a także marmurowa oryginalna tablica, która wisiała w kaplicy.
Napisy na sarkofagu wykonane zręczną ręką przedwojennego kamieniarza -artysty, są wciąż czytelne. Przed ponownym zamurowaniem wejścia do krypty, wykonano jego zdjęcia.
Renowacja kaplicy przy finansowym wsparciu Zbigniewa Mariana Haszlakiewicza ciągnęła się i trwała, z przerwami, bez mała 10 lat. Jednak zakończona została pełnym sukcesem. Ponowne otwarcie kaplicy przeznaczonej na dom katechetyczny dla dzieci, odbyło się w rocznicę śmierci ppor. Gottleb-Haszlakiewicza, czyli 28 lipca. Przybyli nań członkowie rodziny Haszlakiewiczów ze Stanów Zjednoczonych i Polski. Z różnych względów nie zdołali przejechać inni członkowie rodziny Haszlakiewiczów z Anglii, Austrii, Francji i Stanów Zjednoczonych, ale podczas uroczystości byli obecni na niej - duchem. Inicjator odbudowy, po ekumenicznym nabożeństwie, wygłosił przemówienie w którym nawiązał do rodowej tradycji, do faktu, że Haszlakiewiczowie zawsze żyli w zgodzie z miejscową ludnością. Mówca zaapelował jednocześnie o uszanowanie tego miejsca będącego, jak to ujął "może niezbyt dużym, ale jednak Domem Bożym".
Może kogoś z Państwa zainteresuje ta informacja... W załączeniu przesyłam zdjęcia kaplicy przed i po remoncie, krypty, w której jest pochowany ppor. Zbigniew Haszlakiewicz (obecnie uporządkowanej i zamkniętej) i zdjęcie męskich potomków rodu Haszlakiewiczów.
Z lewej Andrzej - syn Zbigniewa M. Haszlakiewicza w środku Zbigniew M. Haszlakiewicz - inicjator i fundator renowacji kaplicy, z prawej jego wnuk Eric Haszlakiewicz.
Serdecznie pozdrawiam
Monika Wójciak |