uani, konie, Ksiz Jzef Poniatowski - RegulaminKontaktStrona gwna
 
 
 
Komarów 2015

Exegi monumentum napisał Horacy. Taki pomnik wyrąbali też sobie kawalerzyści w roku 1920. Pamiętnym roku ostatniej wojny starego świata. Ostatniej wojny Kawalerii. My, współcześni kawalerzyści ochotnicy, wychowani właśnie pod owym pomnikiem, postanawiamy, co roku uczcić bohaterów. Rok Pański 2015 jest chyba pod tym względem szczególny. W tymże to roku Komarowska Potrzeba przybrała postać szczególną, bowiem w czasie Jej trwania zbudowaliśmy mniej okazały, wykuty na naszą własną miarę, pomnik, który jednakże chcieliśmy postawić obok tego wspaniałego, jako dowód wdzięczności wobec tych, o których współcześnie tak wielu zapomina, a dzięki którym żyje, jak żyje. Dziełko owe obejrzeliśmy wszyscy w telewizji i chyba jesteśmy zadowoleni z poczucia spełnionego obowiązku.

No, ale, przejdźmy ad rem. Zanim błysnęły światła kamer, Szwadron Niepołomice w barwach 8 PU wraz z przyjaciółmi, jak co roku wyruszył na piękną zamojską ziemię na manewry komarowskie. Zjechaliśmy się wszyscy do majątku naszego gospodarza imć pana Tomasza Dudka w Krzywym Stoku. Zająwszy się zdrożonymi końmi, siedliśmy przy ognisku, gdzie nasz dowódca roztoczył przed nami plan i przesłanie tegorocznego rajdu.

Następnego dnia, którym była niedziela, zaraz po mszy koncelebrowanej przez naszego kapelana, dzięki któremu czarci żywcem nie wezmą naszych rogatych dusz do ostatniego kręgu Dantejskiego piekła, wyruszyliśmy w drogę. Srebrne podkowy zadzwoniły na lubelskich szosach. Nie czekaliśmy długo, kiedy to sekcja, w której Autor miał honor służyć, składająca się z dowódcy - kpr Stelmacha, plut. Gruszki i st uł. Araka, miała pojechać na patrol by odnaleźć sekcję, przyprowadzoną przez pana rtm. Waligórskiego. Jakże wielka była nasza duma, że to nas wybrano! Jakaż radość przepełniała nas, gdy przegalopowaliśmy przed frontem całego szwadronu, by wykonać powierzone zadanie. Poza tym... Jakże tu się nie cieszyć spotykając przyjaciół, siedząc w polskim mundurze, na dobrym koniu z wierną szabelką pod kolanem i przemierzając idylliczną krainę. Zadanie wykonaliśmy sprawnie. Teraz powrót do Cześnik, do których trafiliśmy nader szybko, za sprawą organizowanych tam dożynek, na których zatrzymał się nasz szwadron, podjęty wszelkimi wiktuałami przez miejscową, gościnną ludność. Było nam tak dobrze i błogo, że w sztabie szwadronu zrodziła się myśl, aby pozostać tam, jako honorowa straż dożynek. Czas bywa jednak nieubłagany. Było już południe, a my musieliśmy zdążyć na umówione spotkanie z Roztoczańską strażą konną. Pożegnaliśmy się, zatem z hojnymi gospodarzami, sprawiliśmy mały pokaz musztry i wyruszyliśmy w dalszą drogę.

Jechaliśmy tedy piaszczystymi gościńcami. Kopyta naszych koni wzbijały gęste tumany kurzu. Słońce grało na tym pyle, jako gra na witrażach wawelskiej katedry. W tym miejscu drogi czytelniku, Autor tych słów mógł poczuć to, z czym wcześniej obcował tylko poprzez literaturę przygodowo-podróżniczą, a mianowicie z kurzem oblepiającym absolutnie wszystko, wchodzącym w oczy, usta, końskie chrapy i osiadającym na całym kawaleryjskim ekwipunku. W związku z takimi warunkami marszu przerwy na wodopój były częste. Zmęczenie dawało się już solidnie we znaki kawalerzystom i ich koniom. Poszli tedy śmiałkowie do dowódcy za zapytaniem ile jeszcze drogi przed nami. Pytany rotmistrz, prężył się tylko w siodle, nie ukazując swego własnego zmęczenia i odpowiadał krótko: "Maszerować!"

"Maszerować! Maszerować!" - Brzmiało nad naszymi głowami. "Kto nie maszeruje, ten ginie?". Tak tedy maszerowaliśmy przed siebie. Wkrótce spotkaliśmy przewodników z Roztoczańskiej Straży Konnej i radość ogarnęła, nie tylko nasze serca - byliśmy już solidnie zmęczeni. Och Muzy, jakież złudne to było odczucie! Przed nami był jeszcze kawał drogi, prowadzącej leśnymi duktami. Wkrótce ogarnęła nas noc czarna jak kapralska dusza Autora. Widać nie było nawet uszu swego konia, a jedyne, co sprawiało, że nie pogubiliśmy się po lesie, to żelazna dyscyplina, trzymanie szyku i nasłuchiwanie podzwaniających łańcuszków od munsztuków w rytm stępa. W końcu dotarliśmy na miejsce. Byliśmy w Dąbrówce. Autor nie ma nic wspólnego z etymologią tej nazwy... Roztoczańska Konna podjęła nas ogniskiem i znów rozbrzmiała harmonia naszego przyjaciela z 3 Pułku Szwoleżerów - Dimy! W tym miejscu należy też wspomnieć, iż w tym roku wszyscy kawalerzyści okazali się niesamowitymi koneserami twórczości pana Friedwalda w wykonaniu znanego i lubianego pana Miecia Fogga. "Ta ostatnia niedziela..."

O poranku na koń. Szwadron został podzielony na dwa plutony, które miały różnymi drogami dotrzeć do miejsca zbiórki, którym był majątek hrabiów zamojskich w Zwierzyńcu, a dokładnie jaśniepański browar. Nasz pluton także się podzielił. Pierwsza sekcja kaprala Stelmacha, pod którym honor służyć miał Autor, wyruszyła z dowódcą plutonu p. chor. Godkiem, zaś druga pod dowództwem pana rtm. Waligórskiego pojechała swoją drogą.

Jakżeż wspaniałymi okolicami jechaliśmy, to wręcz rzecz nieopisana. Poruszaliśmy się raźno do przodu, równolegle do krętych dorzeczy Wieprza. Żurawie czmychały spod kopyt naszych koni, słońce świeciło, a serce rwało się ku Niebu. Jakież to szczęście był polskim kawalerzystą ochotnikiem! No, ale dość tych uniesień, bo jeszcze pisząc, to wzlecę na skrzydłach Euforiona i przyrżnę łbem w powałę.

Do Zwierzyńca dotarliśmy przed wyznaczonym czasem. Napoiliśmy nasze konie w hrabiowskim stawie i ruszyliśmy do browaru. Dowództwo już tam było. Byłbym zapomniał! Drogi Czytelniku! Myślę, że byliśmy jedynym Szwadronem w całej Kawalerii Ochotniczej, który miał na służbie pracownika naukowego sensu stricto. Otóż był nim pan adiunkt (dobrze czytasz) szwadronu - szwoleżer Jakub Szpetulski- Łazarowicz. Oj, te szwoleżery, to rzeczywiście wyższa sfera. Ów szczytny tytuł nadał mu pan plutonowy Gruszka w skutek rzecz jasna pomyłki...

No, więc przybywszy do browaru urządziliśmy sobie mały popas. Wkrótce dotarły wszystkie inne pododdziały, w tym także sekcja pana rotmistrza Czekaja, która przywiozła przepyszną kiełbasę z kaczki od miejscowego proboszcza, która wybitnie konweniowała do charakteru popasu.

Po odpoczynku trębacz odegrał " na koń" i ruszyliśmy w dalszą drogę. Właśnie! Trębacz. Myślę, że tegoroczne manewry były tak wspaniałe, bowiem cały czas towarzyszyła nam roześmiana trąbka, służąca pod niezrównanym imć panem Pawłem Zawiszą. Autor uważa, że nie można mówić, że służyło się w Kawalerii, jeśli nie doświadczyło się tego magicznego uczucia, kiedy złociste tony trąbki każą żyć i umierać.

Kolejnym miejscem postoju były skansen w Hutkach. To była dopiero impresja. Zagrody i chaty doby fin de si?cle i stacjonujący między nimi szwadron Kawalerii. Ułani zbierający jabłka spod garbatych jabłonek, dla swoich wierzchowców, stara studnia, przy której dumni oficerowie sakralizowali wręcz codzienny obrzęd golenia, trzaskające ognisko i ten wielki srebrny księżyc, który przycupnął koło pana porucznika Żmudzkiego, by wysłuchać jednej z jego anegdot. Pozwolisz Czytelniku, że sparafrazuję słowa J. W.P. starosty zygwulskiego - Stanisława Stadnickiego: "Lepiej nie żyć, niż ułanem nie być!"

Kolejnego dnia dalszy marsz! "Maszerować!" Był to pierwszy i ostatni dzień załamania się pogody. Delikatny deszczyk okazał się zbawienny, bowiem zrosił gościńce, co znacznie ułatwiło nam marsz. Autor nie przypomina sobie, by w czasie drogi wydarzyło się coś ekstraordynaryjnego, prócz tego, że jak zwykle było wspaniale. Bo czy innym słowem może wyrazić swój zachwyt wierszygryzmoł siedzący na zacnym konisiu, przemierzający ziemię, wręcz pachnąca historią. Toć tu w Tyszowcach zawiązano chlubną konfederację, która pozwoliła J.W.P. Czarnieckiemu roznieść w pył szwedzkiego najeźdźcę.

Wieczorem dotarliśmy na najbardziej dziki z dotychczasowych popasów. Polana we Floriance. Tutaj spotkaliśmy się z zaprzyjaźnionym podkarpackim szwadronem. Zająwszy się końmi, postanowiliśmy nieco i my się oporządzić. Jeśli coś będzie Autor wspominał szczególnie ciepło z owego popasu, to z pewnością tę kąpiel w lodowatym strumieniu, deszczową nocą w środku lasu. Brakowało mu tylko po wieczornych ablucjach bonżurki, którą zostawił w rodzinnym domu. Bonżurki nie było, ale wkrótce pojawiły się cygara, pasztet z dzika strzelonego przez naszego dowódcę, koniak, naleweczka rotmistrza Waligórskiego, jednym słowem bankiet. Z cała pewnością była to nocka huzarska...

Rano. Służba cesarska. Znów wyszło słońce. Dla Autora i kaprala Stelmacha był to dzień chwilowego rozstania się ze szwadronem, bowiem obaj Ci gentlemani musieli stawić się na plan filmowy. Czemu ich wytypowano? Podobno główną przesłanką była niebywała "przedwojenność" obydwu gęb. Jako nasz "meneger", psycholog, trener i logistyk towarzyszył nam też niezastąpiony plutonowy Tomasz Gruszka - chyba najbardziej żurawiejkogenna persona w całej Kawalerii Ochotniczej!

Ruszyli tedy po "nieśmiertelność". Wiesz drogi Czytelniku, że z pustego to i Salomon nie naleje, więc Autor nijak nie może opisywać, cóż tego dnia działo się w szwadronie, bowiem, go tam nie było. Pozwoli natomiast sobie pokrótce zarysować jak wyglądały zdjęcia pierwszego dnia.

Dojechawszy do Komarowa, ubraliśmy się zaraz w nowo poszyte mundury, posiodłaliśmy konie przy uroczej pomocy dwóch amazonek, dopięli wszystko na ostatni guzik i już byliśmy gotowi do kręcenia pierwszego ujęcia. Przypadła nam rola gwardzistów pułkownika Brzezowskiego, którego miał honor grać pan Artur Dziurman. Gwardzista pułkownika Brzezowskiego... Lejbgwardzista! Ach! To brzmi! Obaj z kapralem Molem stwierdziliśmy, że to najwspanialszy splendor, jaki przypadł nam w udziale, w naszej skromniuteńkiej, podoficerskiej doli. Ilości powtórzeń scen nie zdołam wspomnieć Czytelniku, ale liczę w tym względzie na Twą klemencję.

Wieczorem dotarł i nasz szwadron. Znów rozbijanie obozów i znów la nuit d'hussard...

Świt... Cóż za świt! Znów impresja jakoby u Chełmońskiego. Ponad setka koni uwiązana obok siebie, fioletowa mgiełka czesząca grzywy i rozespane jeszcze słońce, muskające końskie chrapy. Jakże tu nie chwalić Pana Zastępów za ten padół łez i wesołą kawaleryjską dolę?! "Kiedy ranne wstają zorze" rozbrzmiało, zatem ze zdwojoną siłą i potrójnym entuzjazmem. Następne dni upłynęły nam dalej na kręceniu zdjęć. Pozwolisz drogi Czytelniku, że przybliżę Ci te momenty, które wzbudziły we mnie najwięcej wszelkich odczuć.

Szerokie pole, drewniany krzyż pod którym niejeden chłop odmawiał Anioł Pański, schylając pokornie pszeniczną czuprynę, no i maszt z flagą narodową. Pod krzyżem xiądz dobrodziey błogosławiący oddziały kawaleryjskie jadące na wojnę. Jechaliśmy czwórkami, proporczyki trzech najwspanialszych pułków polskiej Jazdy powiewały na lancach. Pleban błogosławił, oficerowie salutowali, a prości żołnierze jak i sam autor żegnali się znakiem krzyża. Ileż w tym wszystkim było prawdy o owym roku 20, kiedy to nowo powstała Rzeczpospolita de novo przybrała miano antemurale christianitatis. Ten niepozorny roczek wieku samolotów i wszelakiego postępu, rozbrzmiewał jeszcze starą pieśnią dawnego rycerstwa, pachniał czasami, kiedy to młodzi chłopcy opuszczali rodzinne dworki i chaty i marzyli o tym by pozwolono im dopiąć orły na czapki i zaciągnąć się do jazdy. Właśnie owe rzesze Jasiów, Stasiów i Mikołajów, wybiegły ze szkolnych murów i zagród, by siadać na koń jak Roland i gnać niewiernych z pobożnej Europy. Ilu ich wróciło do domów, a ilu pogalopowało na służbę w niebieskim szwadronie, wie tylko sam Pan Bóg. No i w tym właśnie miejscu powinno znajdować się sedno i sens służby w Kawalerii Ochotniczej.

Kolejna scena, które wywołała w autorze istną euforię, szarża o zachodzie słońca, jako u pana rotmistrza Krzeczunowicza (w jego rolę wcielił się p. rtm Czekaj) - Otwarte pole, las proporczyków 8 Pułku Ułanów, zmęczenie malujące się na twarzy żołnierzy, szyk wyrównany jakoby na placu manewrowym no i owo ogromne czerwone słońce, jakoby największy bolszewicki sztandar drażniący nasze oczy i serca. Pułk zatrzymał się. Chwila ciszy. Trąbka -STĘPEM MARSZ! - Rozwinięty szyk drgnął. Końskie piersi zafalowały. Każdy z ułanów ścisnął mocniej lancę w dłoni. KŁUSEM MARSZ! - Szyk nadal równiuteńki, jedna stróżka potu płynąca po nasadzie nosa , serce łomoczące się w klatce żeber. GALOPEM MARSZ! - Chwile zawahania. Konie chciały już porwać się w cwał, lecz kilka cuknięć, mocniejszy dosiad i znów wszystko idzie tak jak powinno. To było to, czego brakowało czerwonym, a co musieli nadrabiać brawurą, owa żelazna dyscyplina. W tym miejscu zatrzymaj się Czytelniku i oczami imaginacji, czy też pamięci, spójrz na tę równo galopującą ławę staro złotych jeźdźców, spójrz na te dzielne konie, które już zrozumiały wszystko, spójrz i przez chwilkę zostań, by zatęsknić za starym światem.

Jedziemy jeszcze przez chwilkę galopem, spoglądając na siebie i szukając afirmacji tego, co zaraz się stanie. Stało się. DO SZARŻY MARSZ, MAAARSZ! - Dowódca pułku machnął szablą, z którą jakoby niewidzialną nicią sprzężone były groty lanc, które jak na komendę pochyliły się do końskich uszu i wycelowały w nabrzmiałe, bezczelne oblicze czerwonego słońca. "HUUUURAAAAAAAA!!! "- zakrzyknęły wszystkie piersi i zdało się, że odpowiedzieli nam, Ci, co już w Niebiesiech pod świętym Jerzym służą.

Kolejnego dnia szarżowaliśmy jeszcze kilka razy. W czasie jednej z owych szarż Autor czuł się już na tyle pewnie w cwale i z lancą w dłoni, że pozwolił sobie urządzić pogawędkę z szarżującym tuż obok panem podchorążym Urbanem, na temat wzajemnej radości z naszej pierwszej szarży, ciotki Apolonii, braku wzajemnych więzów rodzinnych, sytuacji fok nad Bałtykiem i fruktów płynących z frontalnego uderzenia na rozproszonego przeciwnika. Potem odbyło się m?lée, w czasie, którego autorska szabelka Anielka, nachłeptała się solidnie bolszewickiej krwi i w czasie którego, pan chorąży Lisiecki z 15 PU zdobył wraży sztandar, na którym później dziarscy ułani xięcia Józia zwykli serwować herbatę z samowara z konfiturą i rotmistrzowskie cygara. W końcu same grafy i barony... Jak pewno się domyślasz drogi Czytelniku taka okazja wymagała odpowiedniego świętowania. Kadra 8 PU była zgodna, że najlepszym sposobem uczczenia tej victorii będzie kolacyjka na zamojskim rynku, który ocaliliśmy od nudy odśpiewawszy arię xięcia Homonnaya i uczyniwszy jeszcze kilka (bardzo taktownych), breweryj, które jednak pominę, ze względu na potencjalną subtelność Czytelnika, imaginującego sobie że Kawaleria to tylko Apollo i Ares, a biedny Dionizos powinien obejść się smakiem.

Tego samego wieczora odbyła się uroczysta msza. Dzień dobiegł końca.

Następnego poranka ułani naszego Szwadronu, brali udział w kolejnych uroczystościach, dumnie stojąc pod sztandarem. Tego dnia czekała nas jeszcze rekonstrukcja dla miejscowej ludności, która udała się bardzo dobrze i to był już koniec. Gospodarz całego wydarzenia imć pan Dudek odznaczył tych, którzy winni być odznaczeni i podziękował wszystkim kawalerzystom, ekipie filmowej i rzecz cała dobiegła końca.

Teraz już jest jesień. Liście spadają, gdy Autor skrobie piórem po pożółkłych kartkach. Niebawem pierwszy listopad, kiedy żółte ułany znów zapalą znicze na Cmentarzu Rakowickim, pod pomnikiem 8 Pułku Ułanów. Niech tegoroczny Komarów, film tam powstały i ta skromna relacja będą takim światełkiem, które zapaliliśmy tym, dzięki którym możemy być takimi, jakimi jesteśmy.

Ku chwale Kawalerii i Jej Najwspanialszego Pułku

(Gwardzista Pułkownika Brzezowskiego)

Kpr. kaw. och. Krzysztof Marcin Dąbrówka

[«] powrót
 
 Szukaj:
» Nowości w ułani.pl
Numerowany! Kalendarz Ułański Anno Domini 2019!
Z myślą o pamięci, tradycji i kulturze Polskiej Kawalerii, tradycyjnie już, przygotowaliśmy na nadchodzący rok rewelacyjną gratkę dla pasjonatów historii i tematu Kawalerii Polskiej: NUMEROWANY! Limitowany Kalendarz Ułański Anno Domini 2019!

[»]
Zaproszenie na wystawę kawaleryjską
Serdecznie zapraszamy na wystawę pt.: Święto Wojska Polskiego w 100-lecie odzyskania przez Polskę Niepodległości

[»]
Święto Pułkowe 8 Pułku Ułanów A.D. 2018
Od święta pułkowego minął już tydzień, ostrogi przestały brzęczeć, szablina dynda sobie na ścianie, mucha w grochy dusi inaczej niż żabot, bambosze koją ?objechane kostki?, a zamiast ?POCZTY SZTANDAROWE! - TRÓJKAMI W PRAWO! - MARSZ!? po ?polipie ucha? pełznie ?egzystencjalna refleksja nad bytem ludzkim...?. No i jeszcze ten jazz...

[»]
» Żurawiejki w ułani.pl
DAK Wielkopolski
Siódmy dak ma dobre konie,
jechać, jechać zaś pieronie

Zawsze dumny, wielkopański
to jest siódmy dak poznański.

[»]
 

Tablice Reklamowe, Sklep Internetowy, Tanie rozmowy telefoniczne, Agencja Fine, Staropolska, Projekty Domów Drewnianych, Projekty Domów Drewnianych, Noclegi Gorce, Abikon, antyramka, antyramki, display, ekspozery, ekspozycja, ekspozytor, ekspozytory, gablota, gablota informacyjna, gablota ogłoszeniowa, gabloty, gabloty informacyjne, gabloty ogłoszeniowe, indoor, outdoor, owz, plexi, P.O.S., potykacz, potykacze, ramka, Ramki Aluminiowe, Stojaki na foldery, Ramki Plastikowe, Stojaki z plexi, Ramki Reklamowe, Stojaki Plakatowe, Potykacze, stojaki, tablice, ramki, akcesoria reklamowe, Stojaki i tablice przymykowe, Tablice przymykowe OWZ, Stojaki Typu A Potykacze, ¦ciana prezentacyjna, Stojaki plakatowe, Stojaki plakatowe niskie, Stojaczki plakatowe, Stojaki plakatowe Wysokie, Stojaki na plakat i foldery Niskie, Stojaki na plakat i foldery Wysokie, Ramki reklamowe, Ramki sprężynkowe, Ramki aluminiowe, Ramki plastikowe, Stojaki i wieszaki na foldery, Wieszaki na foldery, Stojaki na foldery Niskie, Stojaki na foldery Wysokie, Wyroby z PCV i plexi, Stojaki i tabliczki z plexi, Kieszenie plakatowe z PCV bezbarwnego, Akcesoria reklamowe, Informacja przydrzwiowa,